Środa na Day Campie

Połowa dnia trzeciego za nami. Jesteśmy prawie na półmetku Day Campu. Jedyną rzeczą, która rozwija się szybciej niż znajomość angielskiego, jest przyjaźń, a co za tym idzie, coraz łatwiej nam się rozmawia. Dzieciaki z mojej szóstej grupy (nazywam je dziećmi, ale niektórzy z nich są w moim wieku) mają w sobie znacznie więcej energii niż pierwszego dnia. Uwielbiam tworzyć więzi z ludźmi, niezależnie od tego, w jakim języku mówią, zwłaszcza, że wystarczy przybić piątkę komuś, kogo nie znasz, albo pograć razem podczas przerw.

Dziś głównym tematem była wspólnota, więc po śpiewie, podczas którego Martyna dała czadu i po naszej zabawnej scence, zebraliśmy się w klasie, omawialiśmy mapy i zawody, a następnie graliśmy w szarady. I serio, te dzieciaki kochają cukierki! Laffy Taffy, Skittles, Jolly Ranchers i Reeses. Zwłaszcza Reeses! Ale nie dziwię im się, sama pochłonęłabym całą paczkę! Mówiąc o jedzeniu, chciałbym ogromnie podziękować paniom kucharkom. Moja grupa ma zajęcia w korytarzu, tuż obok kuchni i widzę, że te pracowite kobiety nie mają ani chwili odpoczynku! Naprawdę cieszy mnie możliwość spróbowania tych wszystkich nowych dań i smaków, których nie mamy w Ameryce. W dodatku musiałam zapytać, czy Polacy zawsze tak dużo jedzą. Wydaje się, jakbyśmy jedli 20 razy dziennie: posiłki, przekąski, przerwa na kawę i tak dalej. Jak to możliwe, że wszyscy tutaj są tacy szczupli?

Tak więc, jak dotąd, świetnie się bawię na obozie i zdobywam doświadczenia – nie mogę się doczekać jutra! A teraz czas na sporty!

Meredith Leigh